poniedziałek, 16 stycznia 2017

jak się wyprowadzić i nie zwariować...

...czyli krótka historia mojego biegu za upragnioną, złudną wolnością.


Przeprowadzka była zdecydowanie najdłużej wyczekiwanym momentem w moim życiu, wiążącym się zarówno z chęcią usamodzielnienia się, jak i życia w większym mieście. Dziś krótka historia mojej ucieczki z domu i tego jak wyglądało i wygląda moje życie.







O mieszkaniu w większym mieście, dającym większe możliwości rozwoju i spędzania wolnego czasu marzyłam zawsze. Inaczej.. Zawsze chce akurat tego, czego w danym momencie mieć nie mogę. Nadszedł jednak mój długo wyczekiwany, wyśniony wręcz dzień:

 - 'MAMO, TATO, WYPROWADZAM SIĘ OD WAS'.

 Zacznijmy od tego, że Rodzice zawsze mnie pilnowali, zawsze musieli dokładnie wiedzieć gdzie i z kim akurat jestem a o imprezach do białego rana mogłam zapomnieć. Nienawidziłam tego, zawsze brakowało mi tej wolności i nigdy nie mogłam zrozumieć 'DLACZEGO MOJE KOLEŻANKI MOGĄ TO I TAMTO A MI NIE POZWALACIE', więc szybko zdecydowałam o wyprowadzce. Czemu? WOLNOŚĆ. Bo przecież jak się wyprowadzę to będę spała do 15, wracała o 5 rano, będę robiła co będę chciała i generalnie to każdy będzie miał gówno do powiedzenia, BO BĘDĘ MIESZKAĆ SAMA. Traktujcie moje caps lock'i jako ironiczny i delikatnie kpiący ton wypowiedzi na mój własny temat.

Więc się wyprowadziłam. Niedługo po maturach, jeszcze w wakacje. Zamieszkałam sama, w kawalerce. I uwierzcie, przez pierwsze dwa tygodnie na prawdę czułam się jak na wakacjach - było ciepło, ja miałam kase zarobioną z wakacji, były wakacje więc nie musiałam martwić się szkołą ani pracą - żyć nie umierać. Przyszedł w końcu wrzesień i moja różowa wizja rzeczywistości trochę zbladła, trzeba było już wstawać rano do szkoły, SAMA musiałam się obudzić, wstać, zrobić sobie śniadanie i co najgorsze - do szkoły zawoził mnie obcy Pan, który nie traktował mnie ani trochę wyjątkowo, zatrzymywał się co 100 metrów, jakaś maszyna wymieniała nieznane mi ulice... Póżniej zaczął się październik a wraz z nim przyszły chłodne i deszczowe dni. Pieniążki zaoszczędzone przez wakacje zaczynały się kończyć, więc trzeba było rozejrzeć się za pracą bo przestało starczać na waciki, a skoro miałam być taka samodzielna to nie będę prosić rodziców. Zaczęły się więc najtrudniejsze wtedy dni, nagła ściana, że już nie jestem na wakacjach i muszę ogarnąć to wszystko sama, zaczęły się maratony dniówek w pracy, do tego szkoła i weź tu nie zwariuj mieszkając samej. To chyba najtrudniejsza lekcja, jaką dał mi tamten rok - samodzielność ma więcej minusów niż plusów, jak wtedy zaczęło mi się wydawać. Nagle zatęskniłam za domem, za domową bohaterką, która pełniła wszystkie kluczowe role - budziła do szkoły i nawet do pracy w wakacje, zawoziła do szkoły i odbierała, pamiętała dosłownie o  w s z y s t k i m. Miałam chwilę załamania, ale nic mnie chyba tak nie umocniło jak ten kubeł zimnej wody w postaci przeprowadzki. Wyszłam z tego silniejsza i patrzę już trochę inaczej na świat. Okazało się, że mieszkanie samej to nie hajlajf, robienie co sie podoba i zero zmartwień. Wyprowadzka przestała być zabawą, nawet po pewnym czasie przestała cieszyć.

To nie koniec moich zmartwień. Powiedzmy, że się przyzwyczaiłam, nawet wpadłam w rytm tych dni i z czasem przestało to być problemem, więc musiały pojawić się nowe. Chodziłam do szkoły, jak już wspomniałam. Poszłam do policealnej szkoły na UWAGA - kosmetologię. Postanowiłam iść w zgodzie przez życie z biologią i chemią, które całe gimnazjum i tym bardziej liceum omijałam szerokim łukiem. Czemu ten kierunek? Do dziś nie wiem, traktuję to jako chyba najbardziej spontaniczną decyzję, jaką podjęłam w życiu. Studia? Zawsze chciałam iść na studia, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam na co, więc postanowiłam, że pójdę na cokolwiek innego a nad kierunkiem studiów się zastanowię. Wytrzymałam w tej szkole 3 miesiące, z czego przez ostatni prawie już mnie w niej nie było. Zajęłam się tylko i wyłącznie pracą, moje dni od rana do wieczora były wypełnione pracą, wstawałam rano, dosłownie rano bo o 7, na 9 musiałam być w pracy a wracałam do domu o 22. Oczywiście nie codziennie, ale ilość zajętych tym dni mnie wykańczała. Doszło do tego wszystkiego to, że z końcem listopada zrezygnowałam ze szkoły, więc musiałam też odejść z pracy, ponieważ straciłam status ucznia, który pozwala pracodawcy zatrudnić mnie i odprowadzać mniejsze albo i nawet zerowe składki. Stałam się wtedy nieprzydatnym pracownikiem, bo zamiast płacić za mnie składki można było zatrudnić na moje miejsce dwie inne 'darmowe' osoby ze statusem ucznia. Mój grudzień wyglądał więc tak, że ani nie pracowałam, ani nie chodziłam do szkoły i niestety, po tym jak wpadłam w monotonię szkoły i pracy ciężko było produktywnie i miło wykorzystać aż tyle wolnego. Nie wiedziałam co mam zrobić ze swoim wolnym czasem, niby coś robiłam, ale niekoniecznie z chęci, mogłam iść na zdjęcia ale nie miałam ochoty, mogłam zrobić dosłownie wszystko na co nie miałam czasu wcześniej.

Przed świętami wróciłam do Jeleniej Góry, nie na stałe, ale koniec końców zostałam tam aż miesiąc. I wyszło mi to na dobre. Zregenerowałam się psychicznie, poukładałam sobie w głowie i w końcu doszłam do tego CO DALEJ.

Jak jest teraz? Po Nowym Roku wróciłam do Wrocławia, pierwszy tydzień był szczególnie trudny bo musiałam nadrobić wszystkie blogowe i Instagramowe współprace z grudnia, byłam na rozmowie o pracę i.... ZAPISAŁAM SIĘ NA STUDIA. Jestem zdecydowana, pewna kierunku na który idę i przede wszystkim zdeterminowana żeby poświęcić się szkole w stu procentach. Niestety, lub jak się tak dłużej zastanowić to stety, szkołę mam na weekendy, więc pogodzę to z pracą i jeszcze znajdę wolny czas. Trzymajcie za mnie kciuki żeby tym razem wszystko poszło po mojej myśli!








2 komentarze:

  1. Trzymam kciuki kochana! <3
    Zapraszam do mnie Www.hyacinthsis.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie było... dość podobnie. Pilnowanie przez rodziców, zależność, zero prywatności itp. Po maturze poszłam do pracy a moj chłopak w tym czasie kupił własne mieszkanie niedaleko mojej miejscowości i pobliskiego miasta. Wiadomo, wiążemy ze sobą przyszłość także w remontach i całej reszcie pomagałam mu jak tylko mogłam. Chwila moment i skończyły sie wakacje a co za tym idzie - zrezygnowałam z pracy bo z moimi dziennymi studiami było cieżko pogodzić życie prywatne a co dopiero jeszcze prace. Na studia chodziłam jakos do połowy listopada. W pierwszy tydzień mi sie podobało, ale po chwili zrozumiałam, że kierunek może i super, ale to wszystko jakoś strasznie męczyło mnie psychicznie. No i zrezygnowałam. Cały grudzień przesiedziałam na tyłku mieszkając w połowie w domu a w połowie u chłopaka gdzie jego pensja ledwo co starcza na rachunki i życie a ja jeszcze nie mogę sie dokładać z braku pracy. Na szczęście wszystko sie juz układa - znrodzicami mam dalej małe zgrzyty i w sumie cieżko mi się tak usamodzielniać ale wiem, że jak nie teraz i jak nie z moją połówką to wcale. Także działamy! B. Stara sie o lepsze warunki w pracy, ja wlasnie prace znalazłam, na studia zaoczne idę od października i czuje ze wszystko będzie dokładnie tak jak sobie planuje. Kierunek zmieniam całkowicie, w pracy na szczęście nie maja problemu z tym, że teraz nie studiuje i nie mam juz statusu studenta, także ogromny plus za to :)
    Doskonale wiem co czujesz i jak bardzo chciałaś sie usamodzielnić - miałam i mam dokładnie to samo! Dlatego życzę NAM DWÓM powodzenia i trzymam kciuki za to żeby każdej z nas sie udało! :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń